Ogłoszenia.

Kolejny post na dniach.
Informacja na facebook'u na pewno się pojawi :)
BRWI:
-dlaczego są ważne
-jak bezpiecznie regulować
-jak malować?
-najczęstsze błędy

piątek, 4 września 2015

7.Niekosmetycznie - Brak słów na ludzką znieczulice- apel!

Dziś poruszę sytuacje której nie tylko byłam świadkiem. Zdarzenie, które naprawdę mną wstrząsnęło. Nie tylko mnie bo tak samo moim chłopakiem, jego babcią, a nawet ta sytuacja doprowadziła do łez moją mamę choć była tylko słuchaczem.
Nie wiem, może za wrażliwi z Nas ludzie, a może to normalna reakcja większości, oceńcie sami po przeczytaniu tego co zdarzyło się dziś...

4 września 2015 roku.
Odkąd odwiedzam mojego chłopaka, zwróciłam uwagę na kierowców którzy przy jego domu przejeżdżają z dużą prędkością. Trochę mnie to irytowało bo nie jest to zwykła ulica, niby osiedle, po prostu jadąc tą drogą po obu stronach są domy rodzinne i samo to powinno zmusić każdego do zwolnienia. Niestety.
Około 19 wróciliśmy do Jego domu, usiadłam w pokoju którego okna wychodzą na tą ulice i nagle usłyszałam jak auto przejeżdża bardzo szybko, potem skomlenie psa. Niestety nie usłyszałam już zwalniającego samochodu. Szybko wyjrzałam przez okno i zobaczyłam na środku psa... małego, czarnego. Głowę miał na ziemi jakby ktoś go przyciskał a całą resztą wił się na każdą stronę... i nikogo dookoła. Od razu zawołałam Michała krzycząc, że pies leży na drodze i wybiegłam nawet nie zakładając butów. Psa nie było już na drodze, a ktoś stał przy bramie w domu obok i patrzał się na to co robimy ( podejrzewam, że stał tam już, gdy auto przejechało psa lub był tam wcześniej niż my wyszliśmy ) Pomyślałam, że pies uciekł lub jego właściciel go zabrał, ale zajrzałam za auto po drugiej stronie ulicy, a on leżał obok. Od razu wzięłam go na ręce, całego zakrwawionego, z ciężkim oddechem jakby wodę miał w płucach. Michał powiedział, że jedziemy do weterynarza. Jakiś facet podbiegł z przystanku, gdy szliśmy w stronę domu i powiedział, że widział wszystko i czy to Nasz pies... widział wszystko, a podszedł dopiero, gdy my się nim zajęliśmy... Wiedział, że pies został potrącony, widział, że pies skręca się z bólu i chowa się, a nie zrobił NIC. Przerażające.
Droga od domu do weterynarza w Naszym pośpiechu to może 4-5minut, trzymałam go na rękach i czułam jak jego serduszko coraz wolniej bije, a potem przestaje oddychać i jak serduszko stanęło... próbowałam uciskać klatkę myśląc, że jak będziemy na miejscu to może to jakoś pomoże go uratować. Niestety...
Gdy weszliśmy do weterynarza on od razu powiedział, że jest już po wszystkim. Oczywiście potem go przebadał żeby mieć pewność, ale nic nie dało się zrobić.
Michał zapytał czy gdybyśmy nie szukali kluczyków i byli tą minute wcześniej czy dałoby się go uratować, ale auto prawdopodobnie przejechało całym kołem po psiaku i serduszko mu pękło.
Weterynarz zaproponował Nam, że może zutylizować ciało, albo możemy sami go sobie pochować, gdzieś. 
Zutylizować.. nie mam pojęcia jak to wygląda, ale na pewno nie pozwoliłabym tego zrobić z moim zwierzakiem więc zabraliśmy to maleństwo.
Po powrocie do auta po prostu się popłakałam
Wybraliśmy dogodne miejsce, przed zakopaniem zrobiliśmy zdjęcie, nie tylko po to żeby pokazać co się wydarzyło i jakie były tego skutki, ale żeby znaleźć właściciela bo widać było, że pies nie był bezdomny.

Wróciliśmy do domu i usłyszałam jak spanikowany głos nawołuje psa. Znów wybiegłam na dwór szukając osoby, która krzyczała. Była to kobieta z dzieckiem na rękach i nie wiem czy moja mina czy informacja w sklepie, że młoda dziewczyna zabrała psa podpowiedziała jej, że coś wiem.
Od razu podbiegła do mnie i spytała: widziała Pani małego Yorka? zgubił się, proszę mi go oddać, błagam Panią.
Popłakałam się i powiedziałam, że pojechaliśmy do weterynarza, ale nie udało się go uratować.
Zaczęła krzyczeć i płakać. Prosić żeby go oddać i powiedzieć co mu się stało.
No i płakałyśmy tak razem.
Po chwili wyjaśniłam co miało miejsce, że psa zakopaliśmy za domem bo nie pozwoliliśmy go zutylizować. Właścicielka znów zaczęła płakać i prosić żebyśmy go odkopali i go oddali, że chce go zobaczyć czy to on. Poinformowałam, że mam zdjęcie i mogę jej pokazać.
Gdy je zobaczyła po prostu padła na kolana trzymając dziecko i płakała tak bardzo...tak jak w momencie, gdy traci się członka rodziny. Pako zdecydowanie nim był.
Po chwili przyjechał mąż prawdopodobnie szukał psa autem. Przez przypadek zostawił bramkę otwartą. Pies zginął po drugiej stronie ulicy. Podziękował za to co zrobiliśmy.


Kiedyś oglądałam program w TV 'Policja dla zwierząt w Houston' . Cholernie zazdroszczę tego, że istnieje tam taki rodzaj Policji. Że bronią zwierząt, chronią od cierpienia i pilnują aby sprawce wszystkiego dosięgła sprawiedliwość.
Tak naprawdę, gdyby nie ja i Michał pies zmarłby pod autem, a jego właścicielka pół nocy chodziłaby obok niego wołając jego imię...

Zawsze wstrząsają mnie historie zwierząt, którym dzieje się krzywda, ale to co dziś przeżyłam, nie życzę nikomu.
Nie rozumiem dlaczego ludzie nie pomagają... Może myślą o tym, że będą musieli ponosić koszty za leczenie zwierzęcia. Ja na szczęście o tym nie myślałam, tak jak Michał. Naprawdę byłam gotowa płacić za leczenie, operacje jeśli będzie taka potrzeba, a potem oddać psa rodzinie i nie oczekiwałaby zwrotów kosztów bo były by to słusznie wdane pieniądze.

Błagam Was ludzie. Zwierzęta też czują, kochają i cierpią. Jeśli widzicie taką sytuację reagujcie. Pomóżcie. Zwierzęta też zasługują na pomoc. A tylko my możemy im pomóc. Jakim trzeba być człowiekiem żeby przejść obojętnie, żeby patrzeć i nic nie zrobić? 
Jak można zrobić krzywdę i nawet nie zwolnić ! Nie zatrzymać się i nie sprawdzić czy da się zrobić cokolwiek.
Jeśli nie obchodzi Cię los zwierząt pomyśl o człowieku, który naprawdę je kocha i jego utrata sprawia wielki ból i jest to dla nich tragedia.

Mam wielką nadzieje, że właściciele Pako odnajdą sprawcę...

Pako [*]
Żył 8 lat w kochającej rodzinie, był jej członkiem
5letnia dziewczynka wychowywała się mając go za przyjaciela.
Zginął przez głupotę człowieka od którego nie otrzymał pomocy.


Odrobiny pocieszenia znajduje w tym, że tak jak powiedział Michał, nie zmarł na zimnych chodniku pod autem, sam, ale w moich ramionach, przytulony, w cieple, czując, że ktoś chce mu pomóc. 

Kocham zwierzęta, cierpię widząc ich ból. Są one takie bezbronne... i zdane tylko na Nas.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz